
Maastricht – Wielkanoc bez jaj
Aktualności | 18.04.2015
Maastricht, nieduże miasteczko wciśnięte gdzieś pomiędzy Belgię, a Niemcy. Miasto, w którym kościoły nie zawsze spełniają swoje założenia, co rusz możemy potknąć się o fragmenty murów obronnych, a ludzie niechętnie mówią po angielsku mimo międzynarodowego uniwersytetu. Mieliśmy ambitny plan zobaczyć trzy państwa w trzy dni. Czy się udało? O tym i o innych ciekawych przypadkach dowiecie się z tego wpisu.
Zaczęło się od 20% wyprzedaży Wizzaira. Miało być gdziekolwiek byle tanio i w świątecznym terminie. Pomijając Skandynawię, najtańsze przeloty były do Maastricht. Szczerze mówiąc, miasto kojarzyło nam się jedynie z podpisanym traktatem o powstaniu Unii Europejskiej i niczym więcej. W sumie to i dobrze, zawsze to jakaś nowość niż oklepane stolice państw 😉
Nocleg załatwiliśmy przez Airbnb. Właściciela pokoju miało w tym czasie nie być w mieście więc napisał nam, że kluczyk do mieszkania schowa pod kamieniem przed wejściem do kamienicy. Zdarzały się już w skrzynce, pod wycieraczką, ale pod kamieniem jeszcze nie. Lądujemy w Maastricht, jedziemy autobusem z lotniska do centrum (autobus 59, bilet 4,50 euro), podchodzimy pod miejsce naszego noclegu, podnosimy kamień i… kluczy nie ma. Odpalamy telefony, a w głowie rodzi się myśl włóczęgi po mieście w celu znalezienia przytułku. Sporo nieodebranych połączeń z nieznajomego numeru i sms z przeprosinami wyjaśnia sprawę. Klucze pojechały przez przypadek z właścicielem do Hamburga, a my dostaniemy się do środka naciskając dzwonek do drzwi. Nowy komplet mamy dostać do jutra, uff.
Wchodzimy do pokoju, podchodzimy do okna i negatywne emocje od razu znikają. Z okien mamy rewelacyjny widok na bazylikę pw. Świętego Serwacego, uważaną za najstarszy istniejący kościół w Holandii. Może trochę przeraża nas fakt wielkanocnej niedzieli i wizja bicia dzwonów o 6 rano, ale damy radę.
Trochę zgłodnieliśmy po pierwszych przygodach, więc udajemy się coś zjeść, a potem trzeba zaopatrzyć naszą lodówkę. „Magda, czy mi się wydaje, czy nie widziałem po drodze z dworca ani jednego spożywczego?”, „Dobrze Ci się wydaje. Butików więcej niż w Mediolanie, w Maastricht ludzie chyba przede wszystkim się ubierają i perfumują, a o jedzeniu nie myślą„. Na początek siadamy w wybranej knajpce i kolejne zdziwienie. My do kelnera po angielsku, on do nas po holendersku. Oczywiście rozumie, co do niego mówimy, ale my nie rozumiemy, co on do nas. Jak się później okazało nie tylko w knajpach tak było. Maastricht, miasto położone dosłownie pomiędzy Belgią i Niemcami z uniwersytetem, na którym studiuje około 20 tysięcy studentów z całego świata i taka niechęć do angielskiego? Dziwne.
Posileni i pełni sił udajemy się na poszukiwania marketu. Najciemniej zawsze pod latarnią. Po jakimś pół godzinnym krążeniu uliczkami w końcu decydujemy się wejść do centrum handlowgo Mosae Forum i tam w podziemiach odnajdujemy nasz upragniony sklep. Musimy przyznać, że jeżeli chodzi o żywność, to zdecydowanie się cieszymy, że Polska jest w takim miejscu, jakim jest. Połowa sklepu Jumbo to produkty, które wystarczy włożyć do mikrofali na kilka minut i obiad gotowy. Smacznie i zdrowo? Taaa, na pewno.
Po wyjściu z centrum handlowego stało się. Zaczął padać deszcz. Wizja zobaczenia Belgii i Niemiec zaczęła się oddalać. Wracamy do pokoju, w ostatniej chwili przed ulewą. Wieczór upływa na patrzeniu na bazylikę i mierzeniu sił na zamiary. Jeżeli wstaniemy i będzie padać zostajemy w Maastricht. W przypadku ładnej pogody ściskamy mocno siedzenia, zwiedzamy holenderskie miasteczko w jeden dzień, a w niedzielę jedziemy do Akwizgranu.
Nad ranem budzi mnie dziwny stukot. Chwila zastanowienia i… O nie! Pada deszcz. Wszystkie serwisy pogodowe podają, że deszcz ma ustać dopiero około 13/14. Żegnaj Belgio, żegnajcie Niemcy. Idziemy spać dalej.
Pierwsze przebłyski słońca skutecznie wywabiają nas z pokoju i w końcu możemy rozpocząć zwiedzanie. Mimo, że mieszkamy przy bazylice na przekór zostawiamy ją na koniec dnia.
Pierwsze kroki kierujemy na główny plac miasta z ratuszem. Po drodze zahaczamy o najpiękniejszą księgarnię świata. Nie tylko według nas, ale również brytyjskiego dziennika The Guardian. Otóż księgarnia Selexyz Dominicanen ulokowana jest w XIII-wiecznym kościele dominikańskim. Między filarami leżą wystawione książki, a w głównej nawie można usiąść, wypić kawę i zjeść deser. Pierwsza nasza myśl to skojarzenie z Hogwartem 🙂
Rynek w Maastricht nie jest ciekawy. Ba, pokusilibyśmy się o stwierdzenie, że jest nawet nudny. Położony pomiędzy dwoma centrami handlowymi Entre Deux i Mosae Forum nie wyróżnia się niczym szczególnym. Ot, na środku nieszczególnie piękny ratusz, a kilkaset metrów od niego pomnik wynalazcy lampy gazowej. Doczytaliśmy, że miasto było kiedyś podzielone między dwa księstwa. Z oszczędności nie wybudowano nowego ratusza, tylko podzielono obecny, dlatego też do dzisiaj budynek ma dwa wejścia i jest idealnie symetryczny.
Wąskimi i krętymi uliczkami zmierzamy do kolejnego celu. Miasto jest nieduże i dobrze oznakowane, a z mapy korzystamy sprawdzając tylko odległości między punktami naszego spaceru. Piękne są te wąziutkie ulice i jeszcze węższe kamienice wybudowane przy nich. Przez wiele lat w Holandii płaciło się podatek od powierzchni zajmowanej przez budynek, stąd też budowano kamienice wąskie i wysokie.
Wychodzimy na plac i naszym oczom ukazuje się coś na kształt zamku. W ostateczności budowla okazała się Bazyliką Najświętszej Marii Panny Gwiazdy Morza. Trochę dziwimy się, że wejście do imponującego budynku znajduje się trochę jakby na uboczu, a frontowa ściana wyglądała jak celowo zabudowana. We wnętrzu odbywały się uroczystości wielkosobotnie toteż obejrzeliśmy bazylikę dosyć pobieżnie.
Oprócz wąziutkich kamienic kolejną rzeczą, na którą co chwilę można się nadziać są pozostałości murów miejskich i kościoły. Do kościołów jeszcze wrócimy, a tymczasem mury miejskie. Fragmenty murów są rozsiane wszędzie. Idziesz chodnikiem, nagle pozostałości wieżyczki, skręcasz w boczną uliczkę – mury. Najciekawiej prezentują się te w parku i na obrzeżach centrum. I właśnie na obrzeżach centrum znajdziemy najstarszą bramę miejską w Holandii, zwaną Piekielną Bramą. Tabliczka informuje nas, że pochodzi ona z 1229 roku.
Opuszczamy centrum i udajemy się na spacer wzdłuż rzeki. Po drugiej stronie ukazuje nam się… domek Muminków. Jak to w Maastricht? Budynek okazał się być siedzibą Bonnefanten Muzeum. Zostało ono zbudowane w całości z cegieł odzyskanych z wyburzeń, a jak spojrzycie na Google Maps, to zobaczycie, że widziany z góry ma kształt litery „M”.
Niedaleko muzeum znajduje się siedziba rządu prowincji. W tym właśnie miejscu podpisano słynny traktat z Maastricht, który powołał do życia Unię Europejską.
Cykamy kilka fotek i udajemy się w poszukiwaniu miejsca, gdzie można zjeść. Zdecydowanie największy wybór, jeżeli chodzi o rodzaj i ilość restauracji znajdziemy po wschodniej stronie miasta wzdłuż ulicy Wycker Brugstraat i od niej odchodzących. Po drodze podziwiamy jeszcze most św. Serwacego, najstarszy w mieście.
Tego dnia mamy jeszcze plan zobaczyć bazylikę pw. Świętego Serwacego. Wracamy na Vrijthof, czyli na drugi rynek, miejsce w którym mieliśmy nocleg. Tuż obok bazyliki wybudowano kościół św. Jana Chrzciciela z rzucającą się w oczy czerwoną wieżą. Obchodzimy oba kościoły, szukając wejścia do bazyliki i… okazuje się, że jest zamknięta. Tego się nie spodziewaliśmy, a przynajmniej nie w trakcie Wielkanocy.
Następnego dnia budzą nas dzwony. Wielkanocną niedzielę czas zacząć. Dzwony biją niemiłosiernie co godzinę, co pół, co kilka minut. Nie udało nam się doczytać, czy to ze względu na bazylikę w Maastricht, czy też taki zwyczaj w tym rejonie. Dalszą część zwiedzania rozpoczynamy od tego, do czego nie udało nam się dostać dnia poprzedniego. Drzwi bazyliki zastajemy otwarte na oścież. Pora świąteczna zdecydowanie nie jest dobra na zwiedzanie kościołów, a my raczej staramy się uszanować miejsce kultu. Oprócz tego, że nie chcemy się wałęsać po pełnym kościele, dostępu do wielu miejsc utrudniają blokujące sznury. Wskoczyliśmy tylko do nawy bocznej, dyskretnie się rozejrzeliśmy i wyszliśmy.
Ostatecznie z wyjazdem do Akwizgranu się żegnamy, a w planie mamy zwiedzanie parku, szwendanie się uliczkami i tradycyjny wieczorny spacer przy oświetlonych zabytkach.
Główny park to w zasadzie trzy kolejno wpadające w siebie mniejsze parki. Wybraliśmy drogę wzdłuż murów miejskich i śmiało możemy ją polecić. Na początku parku, wzdłuż chodnika znajdziemy mini zoo. Miły akcent. Sielankę przerywa jednak upiorna scena ze zdychającą żyrafą i płaczącą przy niej postacią. Bardzo osobliwa instalacja zwracająca uwagę na los wymarłych zwierząt i ukazująca, że te, które nawet teraz nie są zagrożone, również może spotkać taki los.
Po chwili zadumy oddalamy się i znajdujemy to, czego szukaliśmy. Pomnik przedstawiający szlachcica Charlesa de Batz-Castelmor’a, znanego bardziej jako hrabia d’Artagnan. Trzech muszkieterów pamiętamy dobrze, ale o tym, że najbardziej znany zginął w Maastricht nie mamy pojęcia. Na cokole, na którym stoi figura muszkietera wyryto wszystkim znane motto „Jeden za wszystkich. Wszyscy za jednego”. Na budynku naprzeciw, również postanowiono upamiętnić postać, tworząc wielobarwną mozaikę.
Wychodząc z parku, postanawiamy wrócić przypadkowymi uliczkami i przygotować się do wieczornej przechadzki. Pierwszy z ciekawych budynków, który spotykamy na naszej drodze okazuje się być kościołem. Zaraz, zaraz, kościół został przerobiony na hotel o nazwie Kruisherenhotel. Był już kościół-księgarnia, kościół-hotel, ale to nie wszystkie, które spotkaliśmy na swojej drodze. Widzieliśmy również kościół przerobiony na salę wykładową uniwersytetu, jak i kościół do wynajęcia. W Maastricht kościołów jest bardzo dużo, ale jak się okazuje, nie zawsze musi wiązać się to z ich powszechną funkcją. Witamy w Holandii! Bierze się to stąd, że kościoły, które nie są w stanie opłacić podatków są licytowane i sprzedawane.
Po drodze natykamy się jeszcze na Muzeum Historii Naturalnej, ale ze względu na święto jest ono zamknięte. Warto jednak przyjrzeć się na moment ciekawie zdobionym drzwiom wejściowym.
Siedzimy na Vrijthof i czekamy, aż zacznie się ściemniać. Potem wyruszamy na „nocne zwiedzanie”. Nie wszystkie obiekty są ciekawie oświetlone, ale w kilku miejscach udaje się nacieszyć oko. Po przespanej nocy czas wracać do Polski.
Lotnisko w Maastricht jest bardzo malutkie. Byliście kiedyś na izbie przyjęć w szpitalu? Poczekalnia, bo tak to trzeba nazwać, jest niewiele większa. Są tu tylko 2 sklepy i mini bar z kanapkami. Na szczęście samolot był o czasie i uciekliśmy przed nudą.
A i dlaczego taki tytuł wpisu? Gdyby nie świadomość tego, że nasz wyjazd przypada na czas Wielkanocy, nie mielibyśmy pojęcia, że aktualnie panują święta. Post? Triduum paschalne? Może choćby pielgrzymki z koszyczkami do poświęcenia? Nic bardziej mylnego. Jedynym wielkanocnym akcentem były dwa plastikowe zające na dachu jednak z knajpek, a w ramach śniadania zjedliśmy symboliczną połówkę jajka na twardo, które dostać można było w wyżej opisywanym przez nas markecie. Po powrocie do Polski, wrócił jednak duch świąteczny i trzy koleżanki, które odebrały nas z lotniska, przywitały nas pokaźną torbą wielkanocnego prowiantu.
Kilka dodatkowych fotek:
J.
Może Was zaciekawi:
Najciekawsze biblioteki świata.
Pierwszy raz jestem u Ciebie na blogu i bardzo tu miło. Fajna relacja, chociaż żyrafa mnie bardzo zasmuciła 🙁
Miło nam to czytać 🙂 I u Ciebie również bardzo ciekawie. Żyrafa zdecydowanie daje do myślenia. Pozdrawiamy 🙂
Wreszcie na jakimś blogu kurtki i szaliki -) Mimo zimna i nie chęci do angielskiego Niderlandy jakieś takie ciepłe mi się wydają. I egzotycznie porządnie tam jest.
Bo my jesteśmy zmarzluchy 🙂
Hej,
Bardzo mi się Podoba layout bloga – to po pierwsze.
A po drugie, swietna nazwa! 🙂
Wygląda na to, że mieliście ciekawą przerwę świąteczną.
Pozdrawiam
Hej! Bardzo dziękujemy za miłe słowa 🙂 Sorry, nie wracam! również świetnie brzmi 🙂 Pozdrawiamy!
Zdumiały mnie te przerobione kościoły. W Polsce nie do wyobrażenia 🙂
Nas też to zaskoczyło. Kościół-księgarnia? Ok. Kościół-hotel, zaraz, zaraz 😉
Fajna nazwa bloga, fajny tytuł, fajne zdjęcia – będę do was zaglądać 🙂
Dziękujemy za miłe słowa 🙂 Będzie nam miło jeśli będziesz z nami:)
Bardzo fajna relacja , akurat wczoraj(11sierpnia)bylam w Akwizgranie(Aachen), piekne miasto. Ale milo mi dzieki Twoiemu blogowi powspominac wizyte w Maasticht( rok temu). Mialam wiecej szczescia i dokladnie zwiedzilam wszystkie zakamarki bazyliki Sw. Serwacego i do dzis pozostaje pod wrazeniem, a sam Swiety Serwacy stal sie moim ulubionym Swietym, chociaz w Polsce sie kojarzy zle, bo przynosi zimno. Zabiore jeszcze glos w sprawie kosciolow przeznaczonych pod inne cele, jako praktykujaca katoliczka nie widze w tym nic zlego, bo bedac w ksiegarni(zachwycajaca) i w hotelu (tez super), uwazam , ze to lepsze niz puste niszczejace koscioly. Musze przyznac , ze troche to jednak szokujace kiedy w hotelu skorzystalam z toalety i przez oszklona scianke widzialam plyty z kosciola ( nagrobne ?), a hotel zachowuje wiele elementow dekoracyjnych zwiazanych z wczesniejsza funkcja budynku, co jest i szokujace i ciekawe i nawet ekscytujace. Pozdrawiam i dzieki za piekne fotki.
Bardzo dziękujemy za wpis 🙂 Na szczęście loty do Maastricht bardzo często są tanie więc być może uda się nadrobić zakamarki bazyliki. Na pewno wykorzystanie kościołów w celach usługowych zamiast ich niszczenie i popadanie w ruinę jest dużo bardziej efektywniejsze. Jesteśmy jak najbardziej za! Pozdrawiamy 🙂