
Halloweenowa opowieść podróżnicza
Aktualności | 31.10.2016
Halloweenowa opowieść podróżnicza, czyli trochę strasznie i trochę śmiesznie.
Był ciepły wieczór. Tłumy turystów snuły się po maltańskim wybrzeżu. Co rusz, ktoś znikał w wąskich i nieco ciemnych uliczkach Bugibby. Postanowiliśmy również przewietrzyć się przed snem. Wiatr od morza dawał rześkie ukojenie po upalnym, słonecznym dniu. Chcieliśmy uciec od tłumu i zagłębialiśmy się w coraz to węższe i mało oświetlone alejki.
Prowadząc ożywioną rozmowę, nie zauważyliśmy go. Czaił się w mroku, leniwie wypatrując swojej ofiary. Nagle, ku memu przerażeniu, zaatakował Magdalenę. Nie zdążyliśmy pisnąć, kiedy ta leżała już na ulicy. Nie było jak uciekać. Nogi, a raczej kostka, piekąc z bólu, odmówiła posłuszeństwa. Nie wiadomo jak źle skończyłaby się ta historia, gdyby nie nadjeżdżający samochód. Szybko pozbieraliśmy się nieco zawstydzeni i uciekliśmy co sił w nogach… nodze.
Wysokiemu krawężnikowi to wystarczyło.
Nic nie zapowiadało kolejnych chwil grozy, kiedy wróciliśmy do pokojowego hotelu. Opatrzyliśmy kostkę i udaliśmy się zna zasłużony spoczynek.
Na zegarach wybiła północ, a nas ze snu obudził przeraźliwy syk. Zorientowałem się, że to Magda. Spojrzałem w dół łóżka i już wiedziałem – kostka zaczęła puchnąć. Mieliśmy niewiele czasu, żeby zacząć działać. Stopa i kostka powiększały się w sporym tempie i groziły eksplozją.
Ponownie skorzystaliśmy z dobrodziejstw pokoju – lodowatej wody i ręcznika. Niestety nic nie pomagało. Korzystając z wykupionego ubezpieczenia, wykonaliśmy telefon pod wskazany numer. Głos po drugiej stronie nie był miły. Suchy, szorstki, zmęczony wieloma godzinami rozmów. Bardziej przypominał chrypiącego niedźwiedzia niż agentkę ubezpieczeniową. Zresztą to nie jedyne podobieństwo do niedźwiedzia. Podobnie jak miś po zimowym śnie, Pani nie za szybko kojarzyła fakty, a wątki łączyła z prędkością jaką na Ziemi przesuwają się kontynenty. Wszystko trwało około godziny – dodzwonienie się, rozmowa, czekanie na oddzwonienie, ponowne dodzwonienie się, bo przecież miała Pani oddzwonić, oddzwonienie, że oddzwoni do 15 minut, dodzwonienie się po 20 minutach, żeby przypomnieć się, że ciągle cisza. Kostka osiągnęła już potężne rozmiary, a kontakt z Magdą zaczynał się urywać. Ból okazywał się nie do zniesienia. Postawiliśmy wszystko na jedną kartę – trzeba było wyjść na zewnątrz i zagłębić się w mrok nocy, żeby znaleźć pomoc.
Wybiegłem zdyszany przodem, jednym susem zgarniając mapę wyspy i plecak z przekąskami. Było już dobrze po godzinie 1. Magda kuśtykała za mną i tylko brzęk kluczy pozwalał mi na jej zlokalizowanie w ciemnościach. Jak na złość nikogo nie mogłem spotkać, a wszystkie imprezy przeniosły do domostw. Biegając po ulicach miasta, sam musiałem uważać, żeby nie paść ofiarą jednego z olbrzymich krawężników. W końcu udało się i napotkałem nieco skołowaną dziewczynę. Ankle! Hurts! Help! – wykrzyczałem jej w twarz (wybaczcie wszyscy angliści, których spotkałem na edukacyjnej ścieżce). Na początku myślała, że jestem w jakimś szoku powypadkowym i to mnie trzeba pomóc. Girlfriend – dodałem. Na więcej nie pozwalały zmęczone płuca i bełkoczące usta. Dziewczyna, wybierając numer na swojej komórce, z gracją przeszła z angielskiego na marsjański, tfu! maltański. Chociaż o tej porze oba te języki wydawały mi się strasznie podobne.
Zza zakrętu wyłoniła się Magda. Odwróciłem się na moment i nim zdążyłem podziękować za zadzwonienie do szpitala po ambulans, tajemnicza dziewczyna rozpłynęła się gdzieś w mroku. Przysiedliśmy na pobliskiej ławeczce i czekaliśmy. Minęło naprawdę sporo czasu zanim się na nią doczekaliśmy. W końcu przyjechała. Próbowałem dojrzeć przez okno, gdzie zmierzamy ale próżne były me starania. Oślepiający błysk świateł karetki, skutecznie blokował mój wzrok, a lokalizacja szpitala stawała się coraz bardziej tajemnicza.
Po wejściu na izbę przyjęć momentalnie wyjaśniło się, skąd taki długi czas oczekiwania na transport. Ambulans niczym karetka – zombie zbierała żniwo wśród bawiących się na całej wyspie turystów. Kogo tam nie było – Hiszpan ubrany w same girlandy i kąpielówki z kawałkami szkła w całej ręce, brytyjska grupa dziewczyn podrywającą męską część personelu medycznego, nie zważając na to, że ich głowy krwawiły, a stopa jednej była wykręcona w bardzo nienaturalnej pozycji, czy wreszcie para kumpli robiąca sobie selfie w różnych zakamarkach izby. Ich ubrania wskazywały na to, że wpadli chyba w wiatrak klimatyzacji. Najgorsze było jednak co innego. Pośród śmiechu, westchnień i stęków na ścianie wisiała spora plazma, a w niej transmitowany na żywo, z jakiegoś azjatyckiego zakątka koncert solistek operowych. Jedno jest pewne – cierpieliśmy okrutnie wszyscy. Brrr!
Kiedy dobijała już spokojnie godzina czwarta przyszła nasza kolej. Prześwietlono kostkę Magdy i czekaliśmy na wynik jak na wyrok. Lekarz powiedział, że są dwie wiadomości – dobra i przerażająca. Dobra – kostka nie jest złamana, a jedynie naciągnięta. Przerażająca – trzeba okładać ją lodem. Jak donieść ze sklepu lód do pokojowego hotelu, kiedy na dworze jest 35 stopni cieniu? To dopiero mieliśmy wymyślić.
Kiedy wyszliśmy z gabinetu, ilość oczekujących przypadków wcale nie zmalała. Po okładach u lekarza mieliśmy w końcu czas, żeby wyciągnąć mapę i zlokalizować, gdzie jesteśmy. W tym czasie solistka z Tajwanu darła się jak opętana. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że mało jej japy nie urwało nim skończyła się aria. Po przestudiowaniu mapy, nie było wyjścia jak zamówić taksówkę do hotelu. Padnięci rozsiedliśmy się, wygodnie na siedzeniach nieco szczęśliwsi, że to już koniec. Ruszyliśmy, ale kiedy wjechaliśmy na rondo z lewej strony, oboje ku zdziwieniu kierowcy krzyknęliśmy z przerażania. To była ciężka noc!
Plusy:
- mieć komfort wykupionego ubezpieczenia – jak we wzorowo zaplanowanej podróży!
- karnąć się taką bryką – jak w bajce!
- być opatrywaną przez TAKIEGO lekarza – jak w najlepszym serialu!
Minusy:
- nic nie mieć z wykupionego ubezpieczenia;
- za 3 minuty jazdy taksówką zapłacić 30 euro;
- być opatrywaną przez… – a nie, tu nie było żadnych minusów 😉
Na wyjazdach Magda płakała dwa razy – raz w opisywanym przypadku skręcenia kostki i drugi raz – w Krakowie, kiedy zapomniała stoperów i o 3 w nocy, kuląc się pod pierzyną w kącie hostelowego pokoju, wiedziała, że tej nocy sen już do niej nie przyjdzie. Jednak zdarzenie na Malcie, choć wtedy bolesne, przyniosło ze sobą spełnienie dwóch marzeń – przejechać się ambulansem (na liście zostaje jeszcze radiowóz policyjny, ale Magda wciąż nie ma dobrego pomysłu, jak to zrobić bez uszczerbku na zdrowiu i godności) oraz zobaczyć na własne oczy, że imprezy na ostrym dyżurze to nie wymysły skacowanych ratowników medycznych.
J.
Sprawdźcie również:
Dodaj komentarz